Po drodze jednak nie sposób się nie zatrzymać, by zobaczyć chociaż jedną plażę- Platja Muro sector II, ze swoim piaszczystym, wydmowym przedsionkiem najbardziej oddaje charakter bałtyckiej plaży, z tą różnicą, że woda lazur a z nieba leje się żar.
Zatrzymujemy się też w parku przyrody, gdzie gniazdo ma podobno 260 gatunków ptaków w tym flamingi. Wchodzimy do środka wyznaczoną ścieżką, wstęp wolny od opłat, idziemy asfaltową drogą wzdłuż rzeczki i zarośli z wysokich traw oraz pałek wodnych
; jednak po ptakach ani śladu. Raz przeleciało coś, raz kaczki w wodzie szumu narobiły i raz trafiliśmy na ususzonego, rozdeptanego szczura na drodze, poza tym ni śladu po zwierzętach, prawdopodobnie nawet ptaki mają siestę, zawracamy do auta.
Zajechaliśmy też do centrum średniowiecznej Alcudii, na środku północy wyspy, w sumie tak trochę od niechcenia. Na miejscu okazało się, że wow! Zaparkowaliśmy tuż obok wykopaliska archeologicznego, ślady średniowiecznych domów mieszkalnych, teatru a nawet forum rzymskiego. Niesamowite, że to miejsce zajęte było przez Rzymian w latach przed naszą erą, potem było pod panowaniem Muzułmanów a teraz jest częścią Hiszpanii, czyje będzie następnie? Niemiec chyba, bo wykupili tu dużą część terenów.
Stare miasto Alcudii otoczone jest resztkami średniowiecznego muru obronnego, z basztami i trzema bramami wejściowymi, wąskie uliczki to coś, co lubię. Zatrzymaliśmy się w jednej z bocznych uliczek ugasić pragnienie. A gdzie dokładnie? Nie wiem, jak to ująć, bo nie mieści się w ramach ani sklepu, ani kawiarni - jest to czyjś dom, którego część jest przerobiona na sklepo- kawiarnię. Na zewnątrz jest kilka małych stolików w otoczeniu donic z roślinami, w środku jeszcze jeden stolik i kilka półek z towarami na odsprzedaż typu tarta z fig, słoik pomarańczowej marmolady oraz toaleta w której są szczoteczki do zębów, balsam do ciała i inne kosmetyki. Ja zdecydowałam się na domowe mleczko migdałowe z cynamonem i kostkami lodu, Tomek na domową lemoniadę zrobioną z tutejszych cytryn. Klimat tego uroczego miejsca wyzwala w nas szeroki uśmiech.
Docieramy do naszej sielskiej agroturystyki, pod względem aranżacji, czystości i klimatu - nasze numer jeden na Majorce. Wchodzi się jak do domu, na "recepcji" drewniany kredens z winami, na stole piękna, porcelanowa waza i kilka broszur o okolicy; zza drugich drzwi wychodzi właściciel, wita nas uśmiechem. Oooo Polska! Raduje się Hiszpan, po czym oprowadza nas po posiadłości mówiąc łamanym polskim: tu na patio będzie rano śniadanie, a wasz pokoje tu po schodach.
Pokój ma wyjście na taras, całość utrzymana jest w stylu country; stare, drewniane ale odrestaurowane meble, drewniane krokwie na suficie, obrazy na ścianach (nawet w toalecie), wygodne fotele, zasłony z motywem kwiatów, mosiężne lampki. Tu wypoczniemy.
Wyjechaliśmy jedynie do pobliskiej miejscowości na drobne zakupy i kolacje.
Kolacja okazała się niedrobna, tradycyjna paella mixed- z owocami morza i kurczakiem to poezja smaku; niech nikt mi nie wmawia, że jedzenie to nie jest przyjemność. Langusta, krewetka, mule, nóżki krabowe, warzywa w tym fasola i kurczaczek w ryżu z przyprawami, podane na patelni w której to potrawę przyrządzano, z widokiem na wysokie góry i kieliszkiem białego, lokalnego wina to właśnie poezja smaku.
Biesiadę kontynuowaliśmy na tarasie z widokiem na patio a miliony gwiazd dawały nam poświatę.
Alcudia |
Alcudia |
Alcudia |
Paella |