Dzień nie nastrajał do wczesnej pobudki, za oknem pogoda jakby sama nie mogła się zdecydować czy zrobić na niedzielę słońce czy deszcz. Dopiero kiedy Tomek rzucił hasło "wycieczka do lasu, robię bułki i dwa termokubki- z herbatą i kawą, czy jest ktoś chętny?" zerwałam się na równe nogi i ogarnęłam szybko, żeby nie musiał długo na mnie czekać.
Jedziemy nad jezioro Panieńskie na północny wschód od Wrocławia i na platformę widokową - ok, mi pasuje; gdziekolwiek byle za miasto i będę zadowolona.
Wątpliwości trochę nabrałam już na parkingu pod domem- krople wody niby nie gęste ale jednak kapały na nas i wszystko dookoła, po prawej stronie na niebie jasne, białe chmury z jasnoniebieskimi prześwitami i promieniami słońca, z lewej sino-szara, rozległa deszczowa masa. Udajemy, że nie ma obaw i ruszamy w drogę.
Tak dotarliśmy na platformę widokową w Kotowicach, wyobrażałam sobie coś z desek niewiele większe od ambony a tu super wysoka żelazna platforma, wow. Nie ma nikogo z obsługi a na bramie wisi tabliczka " Teren budowy, wstęp zabroniony", ale furtka była otwarta więc stwierdziliśmy, że wejść można. Jedyne "ale" - nie cierpię schodów z prześwitami między stopniami a już na pewno nie z prześwitami i do tego kratkami/ siatką na schodach; no ale jakoś weszłam, Tomek mnie za rękę wciągnął na samą górę... w takich momentach myślę, że zrezygnuję z paralotnictwa, które gdzieś tam wierci mi niekiedy dziurę w głowie.
Widoki przepiękne, z jednej strony na Odrę a w oddali Wrocław ze swoim Sky Towerem, w pozostałych kierunkach - połacie lasów i łąk ze Ślężą na horyzoncie.
Rozochoceni widokami, zdecydowaliśmy ruszyć " przed siebie" szutrową drogą wzdłuż rzeki, pod żelaznym mostem kolejowym i dalej w zieleń "Natura 2000". Zatrzymaliśmy się na dość dzikim brzegu rzeki, gdzieniegdzie jednak widoczne są miejscówki wędkarzy - rozsiedliśmy się na jednym z nich. Po przeciwnej stronie szerokiej rzeki pasą się krowy - każda w innym kolorze, obok nas szeleści sucha, wysoka trawa a woda łagodnie odbija się o przybrzeżne kamienie, słońce i przyroda reperują nasze wnętrza. Wyciągamy bułki, herbatkę, kawkę i proszę się częstować czym chata bogata. Siedzieliśmy tak na piankowych "poddupkach" dłuższą chwilę.
Ale czekaj, mieliśmy jechać jeszcze nad Jezioro Panieńskie...? No to wsiadaj, jedziemy, to niedaleko. Ok.
Chyba nas trochę poniosło, bo mokra droga dla kombajnu i ewentualnie motoru krosowego to nie do końca dobry pomysł dla naszej Suzi, ale co tam - daje radę, jedzie miedzą, po prawej zboże, po lewej rzepak. W końcu obok nas już tylko łąka z suchą trawą do kolan a przed nami las, google maps pokazuje, że jezioro jest na wyciągnięcie ręki. Zsiadłam z motocyklu a Tomek walczy, żeby wjechać grząską drogą z głębokimi koleinami w las, wreszcie dociera do nas, że Suzi trzeba zawrócić i zaparkować na łące, niech się pasie a my przejdziemy się lasem na przełaj do jeziora.
Idziemy między drzewami i tylko suche gałęzie co raz delikatnie strzelają pod butem, idzie się fajnie między liściastymi drzewami, ściółka jest nie wysoka. Najbardziej zadziwiające są jednak śpiewy ptaków, nie pamiętam żebym słyszała ich naraz aż tyle, a byliśmy już w wielu lasach i górach. Słychać zarówno piękne melodie śpiewane cienkim głosem ale też rozmaite okrzyki większych ptaków wydawane grubszym głosem. Chwila moment i znaleźliśmy się nad brzegiem dzikiego jeziora otoczonego w całości lasem, po drugiej stronie wysokie pałki wodne i tylko woda mieni się słońcem. Poszliśmy tak kawałek gdy wtem niebo zrobiło się całkiem sine, wracamy do Suzi. Jest ok 15stej ale wygląda jakby nastał zmierzch. Porywisty wiatr i gęste krople deszczu szybko przemieniły wodę w lodowe kuleczki - styropian gwałtownie spada z ciemnego nieba a wiatr zatyka nam buzie. Nie ma czasu patrzeć pod nogi więc co chwilę się potykamy, gdzie nasza Suzii? Jest, wytrzepuje styropian z zawieszonego na kierownicy kasku a Tomek odpala silnik. Jestem zmarznięta i patrzę na mokre siedzenie, w tym momencie marzę o ciepłych kapciach.
Wracamy polami, jest grząsko i ślisko, wtem wpadamy w błotną kałużę przy skręcie i już nie ma ratunku- Tomek walczył dzielnie z kierownicą do ostatniej chwili mając nadzieje, że wyjdziemy z opresji, ale Suzi była już poza kontrolą- ponad 200 kg cielsko runęło na ziemię.