Pojedliśmy bez pośpiechu, zapakowaliśmy się w auto i w parę minut byliśmy na parkingu przed lasem. Początkowo szliśmy z wolna asfaltową dróżką, doliną wzdłuż krystalicznego potoku, po obu naszych stronach zbocza gór obrośnięte świerkami i sosnami a co chwila wyłaniają się pomiędzy nimi skały. Przyjemnie i nie forsująco, można by tak iść bez końca.
Pora zawrócić i teraz albo wracamy tą samą drogą albo wchodzimy na żółty szlak i wracamy leśno- skalną drogą, szczytem, nad doliną. Uwaga- w tym wypadku musimy się liczyć z wszelkiego rodzaju przeszkodami, schodami, przeciskaniem między skałami. Wybraliśmy oczywiście tą trudną trasę, leśno- skalną, szczytem nad doliną.
Najpierw długie schody, potem żelazna niemal pionowa drabinka, wyskok chłopaków po chorągiewkę na szczyt sąsiedniej skały, potem kolejne schody- tym razem wysokie, kamienne stopnie w wąskiej szczelinie między skałami, lekki zakręt w lewo no i to był moment, kiedy przeszliśmy na drugą stronę lustra, znaleźliśmy się w bajce.
Siedzimy na ławce ponad doliną i tylko szum drzew na przeciwległym zboczu dociera do uszu, a to dziwne, bo u nas bezwietrznie. Łatwo odgadnąć którędy prowadzi rzeczka w dole, musi płynąć między kolejnymi wzgórzami, doliną. Na niebie kilka białych chmur, obok nas zielone, charakterystyczne jagodowe krzaczki.
Czas iść dalej. Wędrujemy lasem przechodząc przez całe wzgórze i wchodząc na następne, to oznacza zmianę wysokości a co za tym idzie schody to w dół, to w górę. Piękna trasa, praktycznie bez ludzi, jesteśmy w sercu natury.
Schodząc do parkingu, zatrzymujemy się w przydrożnym barze ze stolikami na powietrzu, spróbować słynnego czeskiego smażonego sera. Czekaliśmy dość długo ale warto było, taki smaczny, ciągnący ser w złotej panierce tylko tu!
Opuszczamy Czeską Szwajcarię z niedosytem, można by tu spędzić jeszcze kilka dni i pobuszować po lasach.
Docieramy do miejsca, gdzie 3 państwa graniczą ze sobą. Obok siebie powiewają flagi: Polski, Czech, Niemiec i Unii Europejskiej, tzw. trójstyk.
Będąc w tych okolicach, nie mogliśmy odmówić sobie wizyty na platformie widokowej odkrywkowej kopalni w Turowie, gdzie od 1904 roku wydobywa się węgiel brunatny. Powierzchnia odkrywki wynosi 2400 ha i rocznie wydobywa się aż 8 mln ton węgla.
Zatrzymujemy się również na nieodległym cmentarzu, gdzie mama Wandzia korzystając z okazji zapala świeczkę dla swojej św. pamięci chrzestnej, pochowanej na tych terenach. Chwila na nostalgię i wspomnienia. Wracamy do domu.
Wycieczkę zamyka pizza w Stodole, dobrej knajpce na dzielnicy.
To była niedługa ale niezapomniana wyprawa, serdecznie dziękuję teściom za wspólnie spędzony czas.