Rozmawialiśmy z Tomkiem o ostatnich wrażeniach i o transporcie. Śmialiśmy się, że w Polsce jadąc taxi bez taksometru - zapłaci się mniej a w Indonezji na odwrót. Na przykład jadąc taxi z hotelu na Malioboro bez taksometru zapłaciliśmy 40 tyś IDR a wracając taxi z taksometrem dokładnie połowę mniej - 20 tyś IDR.
W trasie Tomek dla odmóżdżenia obejrzał na tablecie film " Non stop", ja się trochę zdrzemnęłam. Kiedy otworzyłam oko i wyjrzałam za okno, zobaczyłam wielki wulkan z charakterystycznym zakończeniem, szybko szturchnęłam Mańka żeby też zobaczył. Wow, ale duży! Nie minęło 5 minut a pojawił się na horyzoncie kolejny wulkan i następne trzy. Czytaliśmy, że Indonezja jest wulkanicznym krajem, wszystko się zgadza. Przy drodze stoją chatki, wiele z nich wygląda jak do natychmiastowego remontu, mijamy pola ryżowe, plantacje tytoniu, rozmaite palmy i przydrożne sklepy, kupić można np. paliwo w butelkach, sadzonki roślin, kokosy czy inne owoce.
Przez całą drogę brak jest asfaltowego pobocza i chodników. Na przedmieściach Semarangu doznajemy wizualnego szoku- piękne wille, śmiem nawet powiedzieć pałace ze starannie zadbanym podwórkiem i zielenią, wszystkie ogrodzone. Wjeżdżamy do miasta- wygląda na zachodnie. Reklamy Carrefoura, szerokie chodniki, nie widać rykszarzy ale nowoczesne budynki, wysokie hotele. Czy nadal jesteśmy w Indonezji?
Fortuna nam dziś sprzyja, bus wysadził nas na przystanku w tej samej dzielnicy- Chinatown, ba! na tej samej ulicy co mamy hotel- jak się szybko okazało wystarczyło tylko przejść na drugą stronę. Lepiej być nie mogło, z uśmiechem meldujemy się do pokoju hotelu Amaris.
Po krótkiej drzemce wychodzimy obczaić okolicę a przede wszystkim coś zjeść. Idziemy 50 metrów na lewo od hotelu i trafiamy do DP Mall- galerii handlowej. Na piętrze z jedzeniem: Pizza Hut ale na szczęście są i tradycyjne restauracje. Wypatrujemy coś " normalnego" - ichniejszej kuchni i trafiamy do takiej; oczywiście siedzą tam sami lokalasi. Przez większość czasu czujemy się obserwowani- w całej galerii nie trafiliśmy na innych białych. Kelnerka zbiera od nas zamówienie, dobrze że w menu są obrazki, po czym chichocze z innymi z obsługi. Kucharze wyglądają na nas a stoliki wokół nas się zapełniają. Tak, biali przyszli do was zjeść, biały mężczyzna jest dwa razy wyższy od was a biała kobieta ma krótkie włosy, bardzo interesujące i śmieszne do tego. Trochę nas dziwi to zainteresowanie jakie wzbudzamy, bo okolica sprawia wrażenie bardziej nowoczesnej, rozwiniętej gospodarczo ale fakt tu może nie być za wielu europejczyków, bo nie jest to turystyczne miasto i raczej mało kto się tu zapuszcza.
Po objedzie zjedliśmy w innym miejscu najbardziej chrupiące i pyszne naleśniki na słodko jakie kiedykolwiek jedliśmy. Sekret polegał na tym, że ciasto było bardzo, bardzo cieniutkie, rozprowadzane na patelni wałeczkiem i po podsmażeniu dawane do zamrażarki na minutkę a potem znów podsmażane na patelni z dodatkami - nutella, banan i ser. Pyszności!!!
Zajrzeliśmy do marketu w poszukiwaniu organicznych kosmetyków, naszą uwagę przykuła że prawie każda linia kosmetyków ma opcję wybielającą, np. Vaselina krem do twarzy dla mężczyzn wybielający cerę - pierwszy efekt już po 2 tygodniach.
Było już koło 21:00 kiedy wróciliśmy do hotelu i przygotowywaliśmy sobie ubrania na jutrzejszy dzień, tak mocno wyczekiwany przeze mnie.