Instruktor wita nas uśmiechem i mówi, że szkolenie przekładamy na godzinę później. Ok, niech będzie. Wskazuje nam pralnie schowaną w podwórzu w której ostatecznie zostawiamy brudy. Jednak pani jest tak zawalona praniem z hoteli, że mimo że jest ok. 10:00, to odbiór dopiero jutro na 21:00. Trochę nie po naszej myśli bo czystych ciuchów lekki deficyt no ale nie widzieliśmy innej pralni więc ok.
Idziemy na plażę ale miny mamy nie tęgie
, my jesteśmy z tych co nie lubią jak coś idzie nie po naszej myśli, najpierw hotel zostawia nas na lodzie, potem Król Lew nam mota w godzinach a czysta bielizna będzie dopiero jutro późnym wieczorem.
No nic, tłumaczymy sobie nawzajem że w podróżowaniu nie zawsze musi być idealnie więc szkoda energii żeby się na to wkurzać. Idąc na plażę decydujemy się na odprężający masaż z którego słynie Bali, mamy w planie zapisać się na wieczór, kiedy jest już ciemno i nie można plażować. Jednak wszystkie wieczorne godziny są już zarezerwowane, ostatecznie zapisujemy się na jutro wieczór.
Na plaży czarny piasek jak chyba na całym północnym wybrzeżu Bali, jest delikatny i przyjemny do dreptania. Ludzi na brzegu jest mało i zaledwie kilka osób kąpie się w wodzie. Lokujemy się pod drzewem i zaraz startujemy do snurkowania przy bioskałach. Widzimy jakby metalowe konstrukcje, które w większości są już porośnięte koralami, pływają też kolorowe rybki. Jednocześnie widać, że projekt nie jest jeszcze zakończony, miejscami widać gołe konstrukcje i ryb nie jest aż tak dużo. Snurkowanie poprawia nam humor, w końcu kąpiemy się znowu w ocenie.
Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie te malutkie, przeźroczyste galaretki, co raz parzy mnie jakaś w łydkę lub plecy. Jest to krótkotrwałe uszczypnięcie, więc Mańkowi w przeciwieństwie do mnie to nie przeszkadza. On się koncentruje na bioskałach, ja na galaretkach. Wychodzę z wody i myślę co to będzie jutro na nurkowaniu, jak spotkam naprawdę dużą meduzę 12 metrów pod powierzchnią, to panika murowana.
Dochodzi południe, więc idziemy do Suka Sari się wymeldować, ciekawe jakie mają dla nas propozycje.
Młody menadżer hotelu wiezie nas skuterem do zaprzyjaźnionego homestay. Jest daleko od wszystkiego i na miejscu okazuje się, że właśnie sprzedali ostatni pokój. Pyta w dwóch sąsiednich miejscach, tam jest też "full". W Pemuteranie, niewielkiej miejscowości jest wyraźny wysoki sezon, sami też nie widzieliśmy nic w rozsądnej cenie na bookingu. Menadżer proponuje nam, żebyśmy zostali przy basenie a on poszuka. Ok. Wraca i mówi, że możemy się przespać u kogoś w chacie, prawdopodobnie jego rodzina. Jest to miejsce jeszcze bardziej dalej od wszystkiego i do plaży piechotą się nie dojdzie. To jest ten moment, kiedy cierpliwość Tomka się skończyła i bierzemy sprawy w swoje ręce.
Po 15 minutach mamy fajną miejscówkę. Co prawda aby dostać się do tego homestay należy od głównej drogi iść polną ścieżką, minąć 3 gospodarstwa z kurami i krowami pasącymi się między palmami, ale Giri Sari Homestay to czyste i eleganckie parterowe domki z zadbanym ogrodem i miłą obsługą. Na pachnącej pościeli żywe kwiaty, ręczniki fikuśnie ułożone a w podłodze można się dosłownie przeglądać jak w lustrze; nawet nie przeszkadza nam że nie ma basenu. Mieliśmy szczęście zająć ostatni wolny pokój na 2 noce. Obiad zjedliśmy w Tira Warung i tam otrzymaliśmy przepiękną kompozycję na talerzach, tak ładnie podane danie widziałam tylko w egzotycznym filmie. Drewniany talerz a na nim wyłożony umiejętnie wycięty liść bananowca, na liściu biały ryż przyozdobiony różowym kwiatem, nie jestem pewna czy jadalnym, gotowane warzywa i sos w miseczce zrobionej z liścia, na osobnym talerzu ryba grillowana w całości - popularny tu snapper, wybrałam go przy wejściu gdzie prezentowały się surowe ryby wyłożone na kostkach lodu. Tomek zamówił sobie szaszłyki z kurczaka które dostał na ceramicznym mini grillu, aby w trakcie jedzenia mu czasem nie wystygły. Do tego świeżo wyciskany sok, który jest już naszym niemalże rytuałem i talerz sezonowych owoców. Poezja smaku w rozsądnej cenie. Warung Tira zdecydowanie godny polecenia!
Chwila plażowania i nadszedł ten moment, czas na szkolenie z nurkowania.
Król Lew prowadzi nas nad basen a jego asystent prowadzi wózek z całym ekwipunkiem. Masakra ile tego sprzętu. Instruktor pokazuje nam najpierw kamizelkę, przyciskając czerwony przycisk kamizelka wypełni się powietrzem. Może być użyta awaryjnie pod wodą do szybkiego wynurzenia - coś dla mnie myślę zadowolona. Ale nie używajcie tego, bo gwałtowne wynurzanie nie jest dobre dla zdrowia, szczególnie serca i ciśnienie może was rozsadzić- mówi Król Lew. Ok, to bez sensu ten przycisk.
Ten biały guzik służy do wypompowania powietrza z kamizelki, żebyście będąc na powierzchni wody mogli opaść na dno. Super, coś jeszcze? Tak, aby przyciski biały czy czerwony zadziałały musicie ten cały przewód trzymać pionowo nad głową, bo to jest mechanizm ciśnieniowy i inaczej nie zadziała. Ok. I jeszcze macie tu linkę, za jej pomocą możecie również odpompować kamizelkę z powietrza.
No to techniczne aspekty już wiecie, jeszcze tylko parę pytań. Co robicie, kiedy wlewa wam się woda pod maskę i jesteście 10 metrów pod powierzchnią? A to jest taka opcja ??!!!! No, może się zdarzyć ... Mi przychodzi do głowy tylko biały przycisk, a nie sorry, nie biały tylko czerwony...kurde muszę się nauczyć je rozróżniać. Król Lew spostrzegł że wyłupiam oczy coraz mocniej i wytłumaczył jak można pozbyć się wody z maski będąc pod wodą. Brzmi prosto, ale ja się na pewno utopie. Tfu, tfu!!!
Dobra, to ostatnie pytanie i przechodzimy do ćwiczeń w basenie. Co robicie kiedy z przewodu podłączonego do butli, który macie w buzi nalewa Wam się słona woda i jesteście 12 metrów pod powierzchnią? No chyba sobie żartuje.... bo jeżeli chodzi o mnie, to zapewne najpierw się krztuszę a potem mam nadzieję że przeżyję naciskając czerwony przycisk i trzymając przewód pionowo nad głową. Jednak i tu jest "proste" rozwiązanie, wystarczy przycisnąć kółeczko na przewodzie, tylko że oddychać w tym momencie nie można. Spoko, część teoretyczna zakończona zatem ubieramy pianki i płetwy, następnie pas z obciążnikami - 4 kg ołowiu! Tego się nie spodziewałam... I potem kamizelkę z ciężką butlą a na koniec maskę.
Instruktor uczy nas przede wszystkim głębokich oddechów i spokoju. Pod wodą ćwiczymy wypuszczanie wody z maski i opróżnianie przewodu z wody w razie gdyby zaistniała taka konieczność. Znając życie, mi się na pewno przydarzy. Przy ćwiczeniu z naciśnięciem kółeczka zaczęłam się krztusić, to dlatego że przycisnęłam je tak dla pewności 4 razy i za każdym razem długo trzymałam, zamiast raz i krótko jak się potem dowiedziałam. Byliśmy w basenie, zaledwie metr pod powierzchnią wody i mogłam się wynurzyć, ale Król Lew mi nie pozwolił, zdołał pod wodą opanować moją panikę, także odkrztusiłam do butli i zaczęłam oddychać normalnie. Zatem jesteśmy gotowi na jutrzejsze nurkowanie w oceanie, bynajmniej tak powiedział.