Płyniemy zaledwie 15 minut od brzegu i już pokazują się nam sympatyczne delfiny! Rytualnie witają nowy dzień. Są zaledwie kilka metrów od nas i płyną sinusoidą, to nad wodą, to pod wodą, nad wodą, pod wodą i tak dopóki nie podpływa zbyt wiele łódek. Chwila spokoju i znowu pokazują się w innym miejscu, jest ich teraz ze 7 sztuk a niektóre wyłaniają się z wody rytmicznie w parach jakby co najmniej szkolenie w cyrku miały. Zdarzają się też pojedyncze wyskoki, fuch w górę jak najwyżej i nur do wody a jeden to się w locie obrócił. Do tego zmieniające się przez wschód słońca kolory nieba z czerwonym włącznie, chciałabym
ten obraz mieć w głowie jak najdłużej.
Wycieczka trwała 2 godziny, szybkie hotelowe śniadanie- swoją drogą najsłabsze jakie do tej pory mieliśmy w Indonezji i czas wracać na południe wyspy, gdzie mamy jutro wylot powrotny na Jawę a następnie do Pragi z ponownym pit stopem w Dubaju. Niestety nasza podróż dobiega powoli do końca ale na pewno przywieziemy ze sobą worek wrażeń.
Jest 9:00 rano i wsiadamy do wana, który ma nas zawieść do Kuty. Z Kuty na jedyne lotnisko na Bali znajdujące się w Denpasar jest jedynie 15 -20 minut taksówką. W Kucie mamy jeden nocleg przed wylotem i właśnie przez internet zarezerwowaliśmy hotel. W wanie jedzie z nami małżeństwo ok. 50 lat, są z Nowej Zelandii. Uśmiechamy się i mówimy że mój kuzyn był tam kiedyś pracować a oni się uśmiechają i mówią, że ich zięć jest Polakiem - Andrzej pochodzi z Gdańska, no proszę. W Lovinie nie skorzystali z popularnej tam wycieczki na wschód słońca z delfinami, mówią, że mieszkają nad wybrzeżem i mają je na codzień. Milusio.
Trasa ma nam zająć ok. 3 godziny, na początkowym odcinku - górskim, widoki były najładniejsze, co jakiś czas widać było szeroką zieloną panoramę i te nieturystyczne wioski, starannie prowadzone ogrody owocowo-warzywne, pola ryżowe. Kiedy zjechaliśmy na nizinę, w kierunku największego miasta, Kuty rzecz jasna, na poboczu wzdłuż drogi mijaliśmy przydomowe stragany z paliwem w butelkach, wiejskie sklepy, warungi i różnego rodzaju usługi prowadzone w bardzo prostych warunkach.
Nagle kierowca coś się wkurza w swoim języku i gada do siebie, zwalnia. A już widzę, policja nas zatrzymała. Kierowca wychodzi z auta i idzie do policjantów, daje im jakiś dokument i wyciąga z kieszeni ...pieniądze. No tak, jedziemy nieoznakowanym autem, więc nasz kierowca za pewne nie ma prawnej licencji na przewóz osób. Policjant przyjmuje 100 000 IDR, czyli ok 28 zł, ale zaraz! Uczciwy stróż prawa wydaje resztę!
Ok, możemy jechać dalej, nasz kierowca w celu rozładowania nerwa zdecydowanie nadużywa klaksonu a cała ta sytuacja nas pasażerów nieco bawi co go jeszcze bardziej podwkurza. Hahaha!
Do centrum Kuty dojechaliśmy przed czasem, kierowca wysadził nas przy głównej ulicy, pożegnaliśmy się z Nowo Zelandczykami i złapaliśmy BlueBird'a do hotelu.
BlueBird to korporacja taxi, która w mieście wypracowała sobie bardzo dobrą reputację i zyskała zaufanie turystów, wszystkie auta mają taksometr i wiesz, że nie będziesz "okrojony".
Meldujemy się w tego rocznie otwartym hotelu Rabusta Angkul Angkul Beach Inn i idziemy obczaić teren a przy okazji coś zjeść. Zaledwie 3 minuty spaceru i jesteśmy na głównej ulicy, masa turystów i ... zachodnie sieciowe sklepy, galerie handlowe z Mc Donaldem, Zarą, H&M, są też Tommy Hilfiger, Polo by Ralph Lauren itp. Na straganach prowadzonych przez lokalnych chińszczyzna i szmelc.
Zapisujemy się na wieczorny masaż stup w jednym z licznych salonów SPA, po czym siadamy do jednej z restauracji dla turystów, bo zwykłych warungów nie widać a następnie idziemy na plażę. Już mamy odpowiedź, gdzie jest większość turystów przybywająca na Bali. Na piasku i w wodzie rzeka ludzi, coś na kształt Bałtyku w sezonie. Fale są dość wysokie i prym wiedzie surfing, wielu amatorów próbuje swoich sił.
Wieczorem idziemy na główną ulicę, pierwsze skojarzenie to Bangkok, albo lepiej Phuket w mniejszym wydaniu. Zachodzimy na umówiony masaż, godzinna pielęgnacja przynosi naszym stopom dużą ulgę. Na ulicy restauracje i kluby zapełniają się turystami z całego świata prześcigając się w pomysłach na pozyskanie klienta, w jednej kapela Azjatów śpiewa Nirvanę, w innej są obrusy na stołach i wyprostowany personel ze sztucznym uśmiechem zaprasza do środka, w jeszcze innej młoda Indonejka tańczy na ladzie, co kilka metrów prostytutki, niektóre z nich nie wyglądają na zadbane. Sodoma i gomora jak by to powiedziała nauczycielka dobrego usposobienia społecznego.
Mijamy pomnik, jest to pomnik poświęcony ofiarom ataku terrorystycznego z 2002 roku. Podłożono wtedy bombę w jednym z hoteli i kilkadziesiąt ludzi w większości turystów poniosło śmierć. Atak przeprowadzony był podobno na tle religijnym, muzułmanie którzy nie uznają alkoholu ( na Jawie czy Borneo ciężko dostać choćby piwo) sprzeciwiają się miastu rozpusty gdzie wysokie procenty leją się strumieniami. Na pomniku wypisane są imiona i nazwiska ofiar, wiele z nich to Niemcy i Francuzi, jest też jeden Polak.
Zasiadamy do jednej z knajpek w której natężenie akustyczne znacznie przekracza normę dla bezpieczeństwa słuchu i sączymy koktajl.