Po sprawdzeniu wysokości na której znajduje się słońce na bezchmurnym niebie, sprawdzeniu koloru wody, toalecie i śniadaniu, poszliśmy na plażę po ujęcia z drona.
Milusia ta mieścina, jednak czas ruszyć dalej. Adios Paguera! - piękna z Ciebie dama i ludzie, zarówno mężczyźni jak i kobiety na Ciebie lecą...
Lubię ten moment z plecakiem na grzbiecie, czekając na przystanku po więcej podróżniczych doznań. Przesiadka w Palmie i siup na ... lotnisko; ale przecież jeszcze nie koniec urlopu! No nie, po prostu wyczailiśmy najkorzystniejszą ofertę wypożyczenia auta - firma "OK.rentacar" - 350 pln za 7 dni + ubezpieczenie ... drugie tyle, niestety z odbiorem na lotnisku; ale co to dla nas skoro autobusy na lotnisko kursują z Palmy co 10 minut :)
Obsługa i organizacja wypożyczalni bez zarzutu, bardzo sprawnie mimo że chętnych na auto było całkiem sporo. Zamówiliśmy co najtańsze, byle 4 koła były i kierownica; ku naszemu zdziwieniu dostaliśmy 5'cio drzwiowe Renault Clio, w czerwonym metaliku, z kamerą cofania i nawigacją których miało nie być i z licznikiem - 9 tysięcy przejechanych kilometrów. Spoko, jedziemy.
W zaledwie niecałą godzinę dotarliśmy do naszego celu, Banyalbufar. Po drodze oczywiście musieliśmy się zatrzymać na punkcie widokowym inaczej zniosłabym jajko.
Hostel Sa Baronia położony jest w centralnej części miejscowości a raczej wioski. Wioski, która wisi na trzech wzgórzach, to środkowe jest głębiej wsunięte w ląd od tych bocznych, więc stojąc na tarasie hostelu, zlokalizowanym na środkowym wzgórzu, widzę na wprost bezkresne morze, mocno granatowe, nie widać wyspy ni cypelka; po bokach boczne wzgórza, a obracając się tyłem do morza widzę wystające szczyty gór porośniętych drzewami.
Na niebie pojawił się obłok, jednak nie zdoła przysłonić słońca - jest od niego stanowczo za daleko, ale za to drapieżny ptak, kołując wysoko ponad szczytami gór, ładnie kontrastuje na jego białym tle. Fascynują mnie liczne tarasy ogrodowe, które mamy dookoła, ile trzeba włożyć pracy, żeby na stromej, kamienistej górze uprawiać winorośl i inne rośliny; kaskady ogrodów wpadają wprost do morza, pozostawiając niewysoki klif by wiatr mógł rozbijać o nie fale wody.
Dostaliśmy pokój 411, normalnie można by pomyśleć, że 4 piętro, pokój 11; ale nie tu, nie do końca tak. No bo jak recepcja jest na poziomie zero a wyżej nie ma piętra, to znaczy że pokój mamy 4 piętra w dół; hostel jak i inne budynki wpasowane są w układ zboczy wzgórz.
Zrzuciliśmy plecaki w pokoju, a tymczasem chodźmy na basen.
Tomek długo nie czekał, żeby wejść do wody, mi na leżaku pod pergolą z pnączy, z widokiem nie tylko na basen, ale na odległy horyzont morza było w sam raz. Mogłam swobodnie pisać. Prawdziwie można się tu wyciszyć, ta harmonia...
Hasło do WIFI 00baronia1954 zdradza rok powstania obiektu. Jest utrzymany w starym, górskim stylu; część elewacji zewnętrznej to gołe, ciasno poukładane kamienie zlepione czymś szarym. Zresztą wiele budynków tu tak wygląda, nie dojrzysz cegły czy czerwonej dachówki.
Musimy się koniecznie tu przejść, zdecydowaliśmy się na zejście do morza i odszukanie plaży z pocztówki. Zejście wąskimi uliczkami było bardzo strome. Po drodze minęliśmy konia, który miał nadzwyczajną parcelę na tarasie wzgórza z widokiem na morze, trochę niżej kozy pławiły się tym widokiem.
Plaża była wyjątkowa, chociaż ciężko nazwać ten wąski, krótki, kamienisty pasek plażą. Do paska wchodziło się jakby bokiem, bo nad paskiem jest kilkunastometrowy klif. Zaledwie parę śmiałków odważyło się zmierzyć z masywnymi falami morza.
Posiedzieliśmy trochę na klifie obok paska, o który kilkanaście metrów niżej rozbijały się fale. Słońce szykowało się do zachodu.
Obiadokolację zdecydowaliśmy się zjeść u nas, w hostelu. Zresztą na tej wiosce dużego wyboru nie ma a i ceny są dwukrotnie wyższe niż w takiej Paguerze. Menu było proste- do wyboru 1 z 2 pierwszych dań i 1 z 2 drugich dań, do tego deser nie wiadomo jaki. Ok. Wybraliśmy na pierwsze podobnie jak 99% innych ludzi- paelle, czy tradycyjne hiszpańskie danie z owocami morza i warzywami na bazie ryżu; było prawdziwie smaczne, świetnie doprawione. Na drugie wybraliśmy jakąś grillowaną rybę, ale chyba nie zrozumieliśmy do końca bo na talerzu znaleźliśmy grillowane kalmary z pietruszkowym pesto i sałatką. Tomkowi najbardziej smakowały odnóża, faktycznie fajnie rozplaskiwały się pod zębem. Niespodzianką okazał się również deser, ponieważ mus cytrynowy w pucharku "wyszedł", dostaliśmy do wyboru: banan, arbuz czy pomarańcz? Ja banan, Tomek - arbuz. Zatem do stołu z białym obrusem, gdzie kieliszek z winem i serwety, podany został dostojnie na talerzu banan w skórce z plamami i talerz z cienkim paskiem arbuza. Niemcy obok nas długo się śmiali z formy deseru, zwłaszcza ten co dostał dostojny, pomarszczony pomarańcz w skórce na pięknym talerzu.
A teraz siusiu, paciorek i spać.
Paguera |
Paguera |
Przesiadka w porcie Palma de Mallorca |
Banyalbufar |
Banyalbufar |
Banyalbufar |