Dzisiaj mamy w planie zjeść wisienkę przyjazdu do Zell am See i nie chodzi tu o słynne jezioro.
Mamy przed sobą cały dzień a atrakcja zajmie nam jakieś 4 godziny, więc bez pośpiechu delektujemy się najpierw śniadankiem, oczywiście na tarasie. Słońce nie zawiodło nas i dzisiaj, jest przyjemnie ciepło tego ranka, pewnie termometr wskaże znowu ze 30 stopni w ciągu dnia.
Jajka na miękko fajnie wyszły- białko ścięte, żółtko płynne; szynka szwarcwaldzka nie najgorsza, austriackie masło z alpejskiego mleka - wyborne. Jeszcze kawka i korzystając z dobroci pogody robię drobną przepierkę.
Dobra, koniec krzątania się, czas na wisienkę! Kask na głowę, drobny prowiant do kufra i lecimy.
Grossglockner Hochalpenstrasse, kto zna ten wie, że jest to "must do" dla miłośników wysokich gór i jednośladów. Wysokogórska 48-śmio kilometrowa, świetnie zaaranżowana alpejska trasa, czynna jest przez kilka ciepłych miesięcy w roku i obfituje w liczne ostre winkle, by dotrzeć przed najwyższy szczyt Austrii - Grossglockner.
Ta płatna trasa (25 euro za motocykl, 35 euro za auto) jest jednym z najczęstszych celów podróży do Austrii. Płacimy i wjeżdżamy, tak zaczęło się 2 x 48 km miski na twarzy. Jesteśmy w samym sercu Alp i Parku Narodowym Hohe Tauren. Jak to się mówi - zapierające dech widoki. Ciężko opisać, to trzeba zobaczyć i przeżyć. Ten masyw górski, te zakręty, widoki, otwartą przestrzeń, śnieg na szczytach, śnieg na zboczach, widoki na dolinę, na szczyty, na jeziorka, lasy, surowe głazy, wodospady i strumyki, zobaczyć świstaka przechodzącego przez ulicę, lisa rudego, zjeść kanapkę na ławce z widokiem za milion dolarów. Warto było tu z Wrocka gonić.
Uśmiech jeszcze długo nie schodził nam z twarzy, urlop zaczął się na dobre. Wracając zajechaliśmy do marketu, dziś serwuje porządny obiad: schweinschnitzel, ziemniaczki i surówka.
Dobre było, teraz można legnąć na leżak i się trochę posmażyć.
Jutro pakujemy kufry i zawijamy się do Innsbrucka.