poniedziałek, 22 maja 2017

Motocyklem w Alpy, dzień 6

   Czas na zwiedzenie Innsbrucka Do miasta jedziemy busem, w kilkanaście minut jesteśmy na dworcu głównym. W pierwszej chwili rzucają się w oczy dwie rzeczy: mieszanka kulturowa na ulicy i wysokie góry, które okalają miasto praktycznie z każdej strony. 
Innsbruck, uważany za stolicę Alp jest tętniącym życiem miastem, pełno restauracji, kafejek, butików i ubraniowych sieciówek. Ogólnie jest znacznie mniejszy niż Wrocław, liczy sobie zaledwie 120 tysięcy mieszkańców. Postanowiliśmy przedreptać kawałek tego historycznego miasta. 
   Kierujemy się w stronę rynku, najstarszej części miasta. Mimo, że sezon turystyczny letni dopiero się właściwie zaczyna, na
ulicach nie brakuje turystów, ogródki piwne są pełne przyjezdnych różnego pochodzenia. Rynek stanowi szeroki chodnik/ plac wzdłuż którego ciągną się zadbane, stylowe kamienice, niektóre z nich wyglądają na bardzo stare. Docieramy do łuku triumfalnego z 1765 roku i dalej oddalając się od centrum idziemy pod skocznie narciarską, która jest już na obrzeżu miasta. Słońce daje się we znaki, jest ciut za gorąco ?:o
Wracamy do centrum i starego miasta, okazuje się, że nie brakuje tu wąskich uliczek między wysokimi, starymi kamienicami. Uwielbiam wejść w takie plątaniny wąskich uliczek i się w nich gubić. Wyskoczyliśmy przed "Goldenes Dachl" z 1420 roku, idziemy dalej wzdłuż kawiarenek pełnych ludzi i docieramy do mostu nad rzeką Inn. Stajemy na jego środku i po lewej stronie mamy ponad 2 km ścianę z gór, po prawej stare miasto Innsbrucka a przed nami płynie wartko rzeka. Czas na pizzę! 
   Kiedy wróciliśmy do kempingu zrobiło się całkiem bezwietrznie i duszno, to była zapowiedź tego, co stało się chwilę potem- deszcz a raczej oberwanie chmury z gradobiciem, niesamowite jak szybko zmienia się tu pogoda.

Wieczorem, po 19'stej niebo znów się przejaśniło i mogliśmy obejrzeć zachód słońca.