piątek, 11 sierpnia 2017

Malediwy, dzień 11

   Odsłaniam kotarę i nie wierzę- słońce! Uff, załapiemy się na snoorkling w ostatni dzień :D
Śniadanko, potem kawka w knajpie obok i szykujemy się na wodną aktywność. Jest 10:00 godzina, jesteśmy na plaży, zwarci i gotowi na wypłynięcie. Wtem, właściciel stoiska ze sportami wodnymi uświadamia nas, że bardzo chętnie ale jest piątek. Piątek, czyli taka nasza niedziela, z tą różnicą, że tu religia jest nierozerwalna z polityką i jest nie pisany obowiązek modlitwy - od 11:00 do 13:30. W tym czasie wszystko jest zamknięte: sklepy, restauracje, centrum aktywności wodnych oczywiście też musi być zamknięte, bo wyjątków nie ma. Przyjdźcie o 13:30 i wypłyniemy. Ok.
Na stoisku byliśmy punktualnie, przymierzamy maski, płetwy i całą szóstką wsiadamy na…dmuchanego, żółtego banana. Banana będzie ciągnął skuter i tym środkiem transportu dotrzemy do rafy.
Plusk i jesteśmy w wodzie. Ze względu na to, że moja i Arlety sukienka plażówka już w trakcie drogi zostały solidnie opryskane wodą i z uwagi na fakt, że przy powrocie nie będziemy mogły wyskoczyć na brzeg w bikini oraz dodając do tego kamizelkę, którą mamy zapiętą na ubranie, postanawiamy snoorkować w sukienkach, po co komplikować.

  Rafa jest ogromna, pływamy już godzinę a jej końca nie widać. Oczywiście rybki takie i owakie na wyciągnięcie ręki, jest też taka brzydka, ciemna, tłusta murena, częściowo schowana w rafie. Fujjj, jaka brzydka, jeszcze ta paszcza rozchylona jakby syczała, obślizgła taka, jak wąż. Ja widziałam tylko jedną, ale podobno było ich tam na rafie co najmniej trzy. Areta na przykład widziała jedną, w całej jej okazałości, opowiada, że pozowała jak syrena, częściowo zwinięta jak ślimak z głową uniesioną do góry jak kobra. Miała też szczęście zobaczyć żółwia, ja z kolei rekina dwa razy. Raz był dość daleko, od strony granatowej głębi, dość szybko się schował; drugi raz przepłyną w poprzek mnie, całkiem niedaleko, miał ze 2 metry długości i tym razem udało mi się go uchwycić na kamerce. Tomek Arlety też go widział, kształt tułowia i płetwy podobne do żarłacza białego, również kolor taki szary ale pysk inny- szeroki i spłaszczony w poziomie. Na Malediwach żyje 26 gatunków rekinów, muszę odnaleźć nazwę tego, który nam towarzyszył. Widzieliśmy też kilka, dużych, żółtych rozgwiazd na dnie. Fajnie, że udało się jeszcze przed wylotem posnoorkować.
  Na ostatnią obiadokolację w rajskim państwie wybraliśmy restaurację na dachu w centrum wyspy. Jak szaleć, to szaleć: mix ryb i owoców morza plus ekstra mule w łagodnym, śmietanowym sosie na przystawkę. Na zakończenie deser podawany na rozgrzanej patelni - ciepłe czekoladowe browni z kulką waniliwych lodów na górze i to wszystko polane sosem karmelowym, który przy podawaniu został potraktowany ogniem, tak, że topiąc się i opływając przez lody i ciasto się karmelizował. Pyszności!
Oj szkoda, że to już ostatni dzień na Malediwach. Chodźmy jeszcze na sziszę- proponuje Arleta, niech ten wieczór jeszcze się nie kończy. Jasne!