środa, 2 sierpnia 2017

Malediwy, dzień 2

   Spało się twardo, otwieram oczy i robię szybki rachunek w głowie: gdzie jestem? Już na miejscu :). Schodzimy na śniadanko do naszej restauracji na parterze zbudowanej w formie obszernej, przeszklonej werandy z piaskiem zamiast terakoty. Dzisiaj wszystko wydaje się być jeszcze ładniejsze, bardziej egzotyczne i cudowne; wczoraj też odbiór był jak najbardziej pozytywny jednak po całonocnym wyspaniu się po podróży oceny otoczenia lecą jeszcze wyżej.
Dzisiaj plan jest taki: leżeć w hamaku pod palmą w ogrodzie z filiżanką kawy, ewentualnie plackiem na leżaku przy plaży z białym piaskiem w otoczeniu soczystej, egzotycznej zieleni i zażywać oceanicznej, ciepłej kąpieli.
   Skusiliśmy się jednak na trochę wysiłku i wyruszyliśmy w miasto, w część wyspy zamieszkałą przez tubylców. Miasto, to chyba za duże słowo na te parę, niskich domków, boisko i jedną szkołę, w której dzieci o dziwo w odprasowanych mundurkach pilnie uczą się w klasach. Zatrzymaliśmy się przy jednym z kilku hotelów, które funkcjonują na tej wyspie a dokładniej na plaży przy nim. Plaża ta charakteryzuje się tym, że jest bardziej otwarta w sensie mniej „zalesiona”, no i tym, że na wysokiej, samotnie rosnącej palmie zawieszona jest huśtawka tuż przy linii wody. Dzieciaczki miały radochę, ale i ja też się skusiłam na małe husiu husiu.
Dalej poszliśmy do „centrum”, czyli na główną drogę wioski z 3 sklepami i 1 knajpką. Zasiedliśmy do knajpki, gdzie hitem wyspy jest kawa z ekspresu i świeże soki. Wtem, gdy tak plotkujemy przy stole w kształcie łodzi, siedząc na stołkach zrobionych z dużych szpul i popijając filiżankę kawy, ktoś coś zauważył na drzewie. To jaszczurka, ma grzebień na grzbiecie i fantastyczne kolory, te kolory jej się zmieniają, jest tam żółty i czerwony, szary i zielony.
Zaszliśmy do 2 z tych 3 sklepów z duperszmitami. Arlecie wpadła w oko bardzo oryginalna torebka, połączenie skóry i muszli i chyba łupek z kokosów. Bardzo pomysłowe wykonanie.
W sklepikach oprócz ręcznie wyrabianych pamiątek, nie brakuje niestety chińszczyzny, nawet tu…
Idziemy dalej w głąb wyspy, na drugą jej stronę- do portu, gdzie przycumowanych jest dosłownie kilka łódek a ozdobę na brzegu wśród palm stanowi pordzewiałe, stare auto - takie kubańskie klimaty.

   Zbliża się pora lunchu więc pora zawracać, wybieramy jakąś wąską ścieżką, jakoś dotrzemy, tu się nie można zgubić. Lądujemy w jakimś zaczarowanym lesie, dżungli bym powiedziała, gdzie wysokie i gęste zarośla tworzą tunel, który wyprowadza nas na brzeg oceanu. Bajka, jestem w bajce.
Zawracamy i potulnie „główną” drogą idziemy do naszego BB- Boutique Beach Hotel, po drodze, na plaży, bo idziemy cały czas wzdłuż plaży mijamy lokalne kobiety w czarnych sukniach z okrytymi głowami. Siedzą na piasku i wyplatają z zasuszonych liści palmowych strzechy na dach. Nie mogłam sobie odmówić, żeby nie zrobić im za ich pozwoleniem zdjęcia. Pomyślałam sobie, że każdy ma swoją rutynę: jeden wstaje rano, idzie do biura, wracając robi zakupy a inny sprząta wyspę z zasuszonych liści, po czym zasiada na plaży, na wprost oceanu i wyplata z nich użyteczne rzeczy.
   Nu lunch jedliśmy jackfish, taka metrowa ryba, którą widziałam jeszcze surową jak kucharz wnosił do kuchni tego ranka. Mięso jest białe i zbite, steki są pozbawione ości. Bardzo smaczna ryba, do tego surówka, ryż i oczywiście szklanka świeżego soku, tym razem z żółtego melona. Dla dzieci kucharz przyrządził dodatkowo kurczaka i frytki, miły ukłon w kierunku naszych Milusińskich.
   No to teraz ręcznik, balsam z filtrem 50, gazeta, kubek kawy i na plażę. Relax aż do zachodu słońca: ktoś poszedł na hamak w ogrodzie, ktoś leżąc plackiem na leżaku zażywa słonecznej kąpieli, ktoś inny moczy się w wodzie i tak przez resztę sielankowego dnia.
   Okazuje się, że tuż przy brzegu mamy rafy, może nie są to jakieś zapierające dech okazy ale kilka kolorowych i to całkiem sporych rybek udało się przez maskę zobaczyć.
Zachód słońca, który jest tu zwykle około 18’stej zastał nas na plaży, jest tak przyjemnie, że niemal do ostatniej chwil cała nasza szóstka siedzi w ciepłej, przyjemnej wodzie w blasku obniżającego się słońca i delikatnych fal.
Teraz prysznic i kolacja na dachu naszego budynku. Ciekawe z jakiego owocu tym razem będzie wyciśnięty sok i co będzie na deser, wczorajsza papaja pod kruszonką była rewelacyjna.
Ciekawe też, czy te gigantyczne nietoperze będą przelatywać nad naszymi głowami tak jak wczoraj.