poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Malediwy, dzień 7


   Już przed ósmą byliśmy po śniadaniu. Niebo wygląda coś nie teges, ale to są przecież Malediwy, niebo może się diametralnie zmienić w 10 minut. Gdy idziemy do portu najpierw spadają pojedyncze krople deszczu, za 3 minuty jesteśmy przemoczeni. Zaraz przejdzie… pocieszamy się nawzajem. Po chwili wchodzimy do centrum nurkowego po maski, płetwy i wchodzimy na łódź.
Łódź jest prawie pełna, mimo niepewnej pogody wszyscy goście z naszego hotelu zdecydowali się wypłynąć. Płyniemy na drugą stronę atolu, bynajmniej taki jest plan. Gdzie okiem sięgam, na niebie siwo, co prawda nie pada teraz ale bezskutecznie szukać prześwitu między chmurami. Ocean wydaje się mieć inny kolor, nie granatowy tylko taki ciemno szary a fale…. fale są duże. Przecinamy fale wzdłuż i w poprzek, przechyły są znaczne. Dziewczyna z Hong Kongu prosi o wiaderko, ale niestety nie zdążyła. Blada skóra, zażenowana twarz i zabrudzona sukienka. Tak buja, że dziwie się, że tylko ona się rozchorowała.
Kapitan decyduje, że pomimo pokonanego znacznego dystansu, zawracamy. To była dobra decyzja, bo właśnie znowu pada gęsty deszcz. Widoczność jest znacznie ograniczona, z łódki widać jedynie zarysy wysepek.
Kiedy dotarliśmy do hotelu, troszkę jakby się przejaśniło ale słońce wyszło dopiero na wieczór.
   Po lunchu Tomek Arlety wziął rurkę z maską, płetwy i pognał na przeciwległy brzeg wyspy na snurkowanie. Z tej strony wyspy, gdzie ocean wydaje się być trochę spokojniejszy, trudnością jest przedostanie się przez płytkie wody z nieregularnie wyrośniętymi koralowcami, tak aby nie dać się fali nadziać na koralowca… Udało mu się jednak przebić, tak że obserwował podwodny świat nie od strony brzegu ale bezpiecznie od strony oceanu.

Same koralowce są tu w większości wyblaknięte z koloru, to znaczy częściowo obumarłe. Podobno zaledwie w zeszłym roku, miała miejsce tu naturalna katastrofa, woda w oceanie podwyższyła swoją temperaturę do 30 stopni (normalnie jest 26). To wystarczyło, by niektóre koralowce blisko powierzchni wody obumarły. Efekt cieplarniany na naszych oczach.
Tam, gdzie pływa teraz Tomek można jednak spotkać żółwie, młode rekiny i liczne, rozmaite kolorowe ryby w tym mureny. Finalnie napotkał m.in. trzy małe (metrowe) rekiny, ławicę nieziemsko niebieskich ryb, do tego wiele pstrokatych mniejszych i większych ryb.
   My wybraliśmy się z kolei na przechadzkę po wyspie. Zaczęliśmy od „miasta”, by przyjrzeć się codzienności lokalnej ludności, potem zadreptaliśmy w las a na koniec wróciliśmy do hotelu plażą. Chciałabym zapamiętać każdy kawałek tej wyspy, leżące na drodze kokosy, lazurowy kolor wody, lokalnego rybaka naprawiającego sieć, dzieci na rowerach, powiew ciepłego wiatru i tego o to kameleona na drodze. Zapamiętam te fikuśne palmy ukosem rosnące na brzegu i koniecznie te huśtawki pozawieszane w różnych miejscach wyspy na drzewach. Nie mogę pominąć hamaków w cieniu drzew, chipsów krabowych i odgłosów nawołujących się ptaków.
Ale co to? Jeszcze się przecież nie żegnamy, dopiero jutro jest przecież nasz ostatni pełny dzień na wyspie. No tak, ale już mi szkoda…