środa, 9 sierpnia 2017

Malediwy, dzień 9

   Za oknem ciemność, ale trzeba wstawać. O 6:45 mamy motorówkę do Hulhumale, wyspy położonej obok stolicy Malediwów- Male. Tu spędzimy trzy ostatnie dni przed odlotem do domu, spodziewamy się bardziej zurbanizowanej i cywilizowanej wyspy. Podobno na Male nie ma skrawka ziemi, wszystko w betonie i wysokich budynkach. Wyspa Hulhumale jest powiedzmy jak przedmieścia dużego miasta.
Zjedliśmy śniadanko i żegnamy się z naszym fantastycznym kucharzem ze Sri Lanki- Lenox’em jak go nazwaliśmy, Falą, Afzalem- z którym negocjowaliśmy ofertę będąc jeszcze w Polsce, Brytyjką- właścicielką hotelu i z młodzieńcem co dbał, żebyśmy zawsze mieli pełne szklanki przy posiłkach.
Siadajcie na tył motorówki, będzie wami mniej rzucać, radzi Brytyjka. Tak też zrobiliśmy, jednak dwugodzinna jazda trwała wieki. Nie chodzi tylko o to rzucanie przez fale i zagłuszającą rozmowę głośność, ale gorąc i zaduch. Motorówka ma dookoła takie przeźroczyste plandeki- okna, żeby woda nie dostawała się do środka, z tym że, oprócz wody, nie przedostaje się też wiatr a płyniemy w pełnym składzie. Pot cieknie ciurkiem po plecach, następnym razem - krajowy samolocik, tak jak to zrobiliśmy w tamtą stronę.
   Wysiadamy na porcie lotniczym i dalej podjeżdżamy autobusem, dosłownie kilka minut i jesteśmy w centrum Hulhumale. Jest asfalt! Są chodniki! Jest autobus! Na Digurah nie było asfaltu w ogóle, nigdzie; wszędzie tylko ubity piach lub sypki piasek.
Hotel w którym zrobiliśmy wstępną rezerwację lekko nas podłamał: pokoje malutkie, niezbyt czysto, obskurna łazienka. Mimo zmęczenia po motorówce i wczesnej pobudki rozważamy poszukać pieszo innego hotelu. Tomek Arlety poszedł do sąsiedniego obiektu: mówi, że standard lepszy ale pokoje też klitki, ciężko będzie się pomieścić z dziećmi, do tego cena x 3. No to odpada. Dobra, to zostańmy tu 1 noc, jutro przeprowadzimy się do innego a teraz chodźmy na kawę.
Po drodze wstąpiłam z Arletą do jeszcze jednego hotelu: cena ok, ale pokoje nie dość że małe i obskurne to jeszcze śmierdzi w tej paskudnej łazience. Odpada. Bez internetu będzie teraz ciężko coś znaleźć.
Dobra, chodźmy co zjeść, coś się wymyśli.
Gdy tak idziemy promenadą, Tomek przyuważył hotel Point Inn, zaledwie wczoraj negocjował z nim cenę, wydawał się po zdjęciach spoko. Kiedy wchodzimy do holu, w powietrzu unosi się słodki zapach odświeżacza, terakota wypolerowana na wysoki połysk, jest nadzieja. My- dziewczyny idziemy obejrzeć pokój, pokój z widokiem na ocean można powiedzieć, że jest niemal luksusowy w porównaniu do tych co widzieliśmy przed chwilą. Przede wszystkim jest czysto, schludno, jest tv, klimatyzacja a sam pokój jest nieco większy - bierzemy!
Chłopaki poszli po bagaże, które zostawiliśmy w holu tego pierwszego hotelu, przeprosili obsługę, że jednak zmieniamy zdanie, zganiając wszystko na wybredne żony :)
Rozlokowujemy się i idziemy coś zjeść. Knajpek jest od wyboru do koloru, z nieba leje się żar. Zasiadamy do jednej z nich i zamawiamy: sałatkę z owocami morza, makaron z owocami morza i dla dzieci pizza z oliwkami, które tak lubi mały Antoś.
   Hulhumale wygląda na rozwijającą się wyspę, budynki wysokie są na 3-4 piętra, stoją gęsto obok siebie, przy promenadzie wolne przestrzenie szybko zamieniają się w place budowy.
Jest bogata oferta sportów wodnych i wycieczek łódką, liczne sklepy, targowisko a nawet szpital. Piasek jest jedynie przy plaży, w mieście są chodniki i ulice. Dość powszechne są tu skutery.
Na spacerze mijamy zaledwie pojedynczych turystów, przechodzimy przez osiedle, gdzie na balkonach znajdziesz wszystko- całe kolekcje gęsto porozwieszanych ubrań, skarpeta się by już tam nie zmieściła.
Kobiety są pookrywane, jednak młode dziewczęta pozwalają sobie nosić obcisłe spodnie lub getry, do nich dłuższa tunika i oczywiście niezmiennie chusta na głowie, trafia się też parę kobiet ninja.
Zasiadamy wieczorem na papaja smoothi i kolację w knajpce obok naszego hotelu, ze stolikami na plaży a słońce powoli szykuje się do spania.